córeczce Ewci, dziś już Ewie...
RYSUNKI: EMILIA ŻUKOWSKA
WYKONANIE STRONY: TOMASZ WITEK
Rozdział 1
ALARM - INTRUZI W GNIEŹDZIE
Kunek stał cicho i starał się nie zasnąć na przemowie swojej mamy, Kunicy.
- Przez całe dwunastoletnie życie Babka Kuna była wspaniałą kuną. Wychowała wiele pokoleń kun, w tym także i mnie... - Kunica przerwała na moment i głośno chlipnęła nosem - Ale nikt nie żyje wiecznie, tak? Kiedyś i ona musiała przenieść się do krainy wiecznych łowów. Ta kuna ...wsze będzie... szczęśli... i uśnie w spo...
Kunek wpatrywał się zafascynowany w obłoczek kurzu unoszący się w powietrzu. Wirował nad ciałem Babki Kuny, przybierając coraz to nowe kształty. W smudze światła, które wpadało przez nieduże okienko w dachu, obłok ten wyglądał niczym opuszczająca powoli ciało staruszki kunia dusza. W pewnej chwili uformowała się z niego, wypisz wymaluj, postać Babki Kuny i zaczęła powoli pochylać się nad Kunkiem, jakby chciała mu coś szepnąć do ucha. Kiedy była już bardzo blisko, otworzyła szeroko pysk i...
Ukąsiła go boleśnie bezzębnymi szczękami.
- Aaaałć! - wrzasnął Kunek i aż podskoczył z bólu.
W tym momencie się obudził. Mara znikła, ale Kunek w dalszym ciągu odczuwał przeszywający
Obejrzał się i od razu zauważył tego przyczynę. Ogon przygniatał mu jakiś ciężki, walcowaty przedmiot. Obok, z miną niewiniątka stał jego braciszek Kun, ukochany pupilek mamy.
Choć pojawił się na świecie dosłownie o kilka oddechów wcześniej od Kunka, to wystarczyło, żeby uważał się za starszego brata, ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami. W tym, z prawem rozkazywania Kunkowi włącznie.
Odkąd tylko Kunek pamiętał, Kun zawsze w ślepiach mamy był tym zdolniejszym, grzeczniejszym, mądrzejszym i odważniejszym szczeniakiem od Kunka.
- Choć właśnie jest zupełnie, ale to zupełnie odwrotnie! - powtarzał sobie ciągle Kunek.
Mimo to, to właśnie jego brat dostawał lepsze kąski i miał wygodniejsze legowisko. A w razie jakiejś braterskiej sprzeczki, winnym okazywał się oczywiście Kunek i to on stale ponosił zasłużoną karę.
Nie inaczej było i tym razem. Kunica spiorunowała go wzrokiem.
- Nawet takiej chwili nie potrafisz uszanować, tak?! Za karę...
Kunica zawiesiła głos, a Kunkowi zamarło serce.
- No tak... - westchnął ciężko w duchu - o deserku nie ma już nawet co marzyć.
Oczywiście Kunek miał na myśli jutrzejszy deser, bo przecież dzisiejszy stracił już wczoraj. A to przez to, że bawił się w chowanego i tak się sam sobie dobrze schował, że później długo nie mógł się znaleźć. Na skutek tego, na śmierć zapomniał o pogłębieniu grobu Babki Kuny.
Kunek wiedział, że w tej chwili żadne tłumaczenie nie miałoby sensu. A już zwłaszcza takie, że on dzisiaj naprawdę bardzo chciał być grzeczny. Tylko, że Kun spuścił mu coś ciężkiego na ogon i... I tak nikt by mu nie uwierzył.
On, w przeciwieństwie do schludnego i wylizanego braciszka, winę miał po prostu wymalowaną na wiecznie umorusanym i pokancerowanym pyszczku. Zresztą, gdyby tylko na pyszczku...
Każdy włosek jego „utytłanego jak nieboskie stworzenie” futerka, jego pokancerowany nos w kolorze cielistym, „który zawsze musi wsadzać tam, gdzie nie trzeba”, a zwłaszcza ruchliwe, czarne i błyszczące ślepka, „tylko wypatrujące okazji, by coś przeskrobać” i wreszcie, na koniec, jego „wulgarny, niegrzeczny i pozbawiony szacunku dla starszych” język, o okropnie wyglądającym ogonie już nie wspominając, a więc wszystko to razem i z osobna, o każdej porze dnia i nocy świadczyło o jego niezaprzeczalnej winie!
- Za karę... - powtórzyła Kunica i wyszczerzyła z dezaprobatą ostre zęby - jeszcze dzisiaj pogłębisz grób Babki Kuny, tak?
- Uff! - Kunek odetchnął z ulgą.
- Błe! - aż skrzywił się na wspomnienie piasku, który kłuł go w ślepia i jeszcze długo potem zgrzytał mu w zębach.
Kunkowi ulżyło dlatego, że tylko na tym się skończyło.
- Grób i tak przecież by mnie nie ominął, ale potem przynajmniej będę miał na osłodę deserek - uśmiechnął się w duchu.
- A o jutrzejszym deserze, to zapomnij, tak?! - dodała kategorycznie mama - Dostanie go twój grzeczny brat.
- Już dawno zapomniałem - westchnął żałośnie Kunek i zacisnął zęby - Zawsze muszę coś wykrakać.
- W życiu najważniejsze są deserki - po raz nie wiadomo który szepnął mu tryumfalnie do ucha swoją życiową dewizę Kun i oblizał się
Kunek już od samego początku pogrzebu Babki Kuny przeczuwał, że jego braciszek tylko knuje, jak tu przejąć jego kolejny deserek. Miał jednak nadzieję, że tym razem uda mu się nic nie zmalować i jednak uratować jakiś przysmak. I to nie dlatego, żeby był głodny czy łakomy... Wszystko to po to, by zagrać Kunowi na nosie.
Taki tryumf smakowałoby bardziej, niż sam deserek.
To dlatego tak się pilnował, by nie zasnąć i przez większość czasu dzielnie powstrzymywał się przed ziewaniem. Nawet lamentował nad katafalkiem tak przejmująco, jakby dzisiejsza śmierć Babki Kuny naprawdę przepełniała go wielkim żalem. A w dodatku, z czego naprawdę był dumny, jakimś cudem udało mu się sprawić, że w jego ślepiach zabłysły prawdziwe łzy.
- A za tę błazenadę nad katafalkiem - dotarł do niego przejmujący szept mamy - zapomnij o deserkach do końca... - mama na moment zawiesiła głos,
po czym doszeptała - do końca tygodnia!
- To może już od razu do końca życia! - pisnął cicho rozgoryczony Kunek.
- Co tam popiskujesz pod wąsem? - groźnie zmarszczyła nos mama - że do końca czego?
- Nic, nic... - ugryzł się czym prędzej w język Kunek.
Było już jednak za późno.
- On powiedział, że chciałby zapomnieć o deserkach do końca życia - skwapliwie doniósł mamie Kun.
Kunek spojrzał na niego z wściekłością. Wargi spasionego deserkami pyszczycha Kuna rozciągały się w złośliwym uśmiechu.
- Zobaczysz... - pogroziła Kunkowi pazurem mama - Jeszcze się doigrasz, tak?
Kunek nic już się nie odezwał. Wyszczerzył się tylko, by skwaszoną miną nie dawać Kunowi satysfakcji i nie zdradzić się, jak bardzo jest w tej chwili nieszczęśliwy. Na próżno.
Najwidoczniej wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście, gdyż jego starszy brat oblizał się ostentacyjnie i wydobył z siebie pełen
zadowolenia, szyderczy bulgot:
- Pozwolę ci popatrzeć, szczurku, jak pożeram twój kolejny deserek. Aha, może zostawię ci skorupki, czy trochę piórek - dodał, po czym tylną łapą wymierzył Kunkowi bolesnego kuksańca.Uczynił to w taki sposób, żeby nie zauważyła tego mama. Kunek, w pierwszym odruchu, chciałmu oczywiście oddać. Ale w tym momencie przyszła mu do ogona pewna myśl. Była tak odkrywcza i smakowita, że Kunek, mimo całej swojej niedoli, aż uśmiechnął się do siebie:
- Przecież, skoro Kun jest ode mnie starszy-zerknął na braciszka spode łba - to znaczy, że i wcześniej ode mnie wyciągnie łapy... A wtedy wszystkie deserki będą moje. O większym i wygodniejszym legowisku już nie wspominając... - rozmarzył się Kunek.
Błogi uśmiech na jego pysku zdezorientował i rozwścieczył Kuna. Na pewno skończyłoby się to dla Kunka bardzo źle. Na szczęście rozległ się właśnie lament Kunicy:
- Ajajaj! A więc... Co to ja chciałam powiedzieć... Aha, kiedyś - pisnęła głosem
łagodnym jak szmer liści poruszanych delikatnym podmuchem wiaterku - Kiedyś i ona musiała odejść do krainy wiecznych łowów... O! Babko Kuno! - pociągnęła nosem i pochyliła się nad ciałem staruszki - Kuny wszystkich krain łączą się w bólu...
Nagły wybuch jakiegoś niespodziewanego, przeraźliwego dźwięku zagłuszył jej dalsze słowa.
Jazgot ten brzmiał jak donośny skrzek, zmieszany z piskiem i wyciem tak przejmującym, jakby ktoś żywcem oskubywał z piór stado wron.
Ten potworny dźwięk dochodził z dołu i był tak przerażający, że obudziłby nawet zdechlaka.
I rzeczywiście. Leżące dotąd bez tchu wysuszone ciało Babki Kuny nagle ożyło i wyskoczyło z wrzaskiem do góry, niemal pod same belki sufitu. To samo zresztą uczyniły też zgromadzone wokół katafalku ciała wszystkich żywych kun.
- Co ty znowu zmalowałeś, tak?! - wrzasnęła Kunica.
W jednej chwili ślepia całej rodziny wbiły się w Kunka, jak pazury w ofiarę.
- Ttto nnnie ja... - wystękał Kunek, ale jego słowa zginęły w kakofonii dźwięków.
- Czy w dzisiejszych czasach - wydarła się Babka Kuna, usiłując przekrzyczeć hałas - nie można już nawet spokojnie zdechnąć?!
- Przecież babcia codziennie zdycha i nie może... - wypalił Kunek i od razu tego pożałował.
Wykazując się zadziwiającą jak na niedoszłą nieboszczkę sprawnością, Babka Kuna błyskawicznie wychyliła się by ukąsić go bezzębnymi szczękami. Kunek jednak był na to przygotowany i w ostatniej chwili udało mu się uskoczyć. Na szczęście. Wcześniej przekonał się już nie raz, że ukąszenia bezzębnej Babki Kuny potrafią być bardzo bolesne.
- I nie zdechnę, choć już bardzo bym tego chciała - wysepleniła Babka Kuna najwyraźniej rozczarowana tym, że nie udało jej się ukąsić Kunka - Nie zdechnę, dopóki grób będzie taki
płytki, a przemówienie pogrzebowe nudne jak szczurze flaki wymoczone w kałuży! - tu spojrzała z wyrzutem na Kunicę - A po zdechu i tak będę was straszyć! Czy ktoś może przerwać wreszcie ten jazgot?!
Ślepia wszystkich kun natychmiast ponownie wbiły się w Kunka, który od razu zaczął usilnie zaprzeczać:
- Ja nie mam z tym nic wspólnego! To nie moja wina. Naprawdę. Nic nie mogę z tym zrobić. Przysięgam!
Kunek uniósł nawet łapę w geście przysięgi, ale dokładnie w tym samym momencie przeraźliwy dźwięk urwał się i w gnieździe zapanowała martwa cisza.
Zaskoczony i spłoszony Kunek zaczął się rozglądać niepewnie.
- Przyyysięgam - wyjąkał - tto nnie jja.
- Znowu kłamie! Wszyscy widzieli! To on! To na pewno była jego sprawka! - zapiszczał natychmiast głośno Kun, po czym pochylił się do Kunka i wysyczał mu do ucha:
- Pożegnaj się z deserkami do końca
miesiąca...
Kunek już chciał coś odszczeknąć, gdy do jego uszu doszły z dołu jakieś nowe, cichsze już odgłosy.
- Tam ktoś jest! - wyszeptał zaaferowanym głosem.
- Tym razem tak łatwo ślepiów mi nie zamydlisz, tak? - krzyknęła groźnie Kunica - A w kwestii deserków, to zapomnij...
Kunica urwała, gdyż teraz i ona usłyszała wyraźne stuki, puki i szmery. Kuny drgnęły nerwowo i wszystkie, z wyjątkiem totalnie głuchej babki, zaczęły kręcić łebkami, nastawiać uszu i wciągać w nozdrza powietrze.
Hałasy i odgłosy dochodziły z parteru i świadczyły o tym, że do ich gniazda dostali się obcy.
- Synku... - wyszeptała Kunica.
- Tak, mamo? - odezwał się Kunek, gdyż wydawało mu się, że mama wypowiedziała nie „synku” a „Kunku”.
- Tak, mamusiu? - odezwał się słodkim głosikiem Kun.
Wyraźnie zwróciła się do Kuna, jakby w ogóle nie usłyszała Kunka.
- To pewnie jakiś ptak wleciał, a możei wiewiórka wśliznęła się przez dziurę. Zejdź na dół i upoluj to coś, co tam łazi albo lata. Tylko ostrożnie, żebyś sobie czegoś nie nadwyrężył.
Kunica wyciągnęła szyję i czule liznęła Kuna po pyszczku.
- Ja polecę, ja! - wyrwał się Kunek.
Na myśl o tym, że mógłby się wykazać, a przy okazji upolować sobie deserek, serce załomotało mu jak szalone, a łapy aż same wyrywały się do biegu.
- Może... rzeczywiście... niech młody się wykaże? - pisnął Kun.
Jego nadspodziewanie ochocza zgoda powinna była wzbudzić w Kunku uzasadnione podejrzenia. Niestety nie wzbudziła.
- Dzięki! - rzucił pośpiesznie do brata i nie czekając na reakcję mamy, żwawo ruszył przed siebie.
Zanim jednak zdołał wykonać skok,
Kunek przkoziołkował w powietrzu trzy kunie długości, po czym runął na podłogę. Nie zatrzymał się jednak w miejscu, tylko przeturlał się przez cały strych, wzbudzając tumany kurzu i z hukiem wpadł w stertę pudeł, które zalegały pod ścianą.
- Nic mi nie jest... - wystękał, zbierając się do kupy - Nic mi nie jest - powtórzył, jakby kogokolwiek z obecnych to interesowało - Już schodzę na dół!
Kunica tylko machnęła z rezygnacją łapą i pokręciła pyszczkiem z dezaprobatą. Po raz kolejny uzyskała potwierdzenie tego, co i tak już doskonale wiedziała. Na tyle jej miotów, Kunek był wyjątkowo nieudanym egzemplarzem.
- Tyle razy ci powtarzałam, że druga ma być córeczka.
Mama Kunka zwróciła się z wyrzutem do Kunica, taty Kunka.
Kunic, choć stał tu od początku, bo przecież nie mógł wymigać się od żadnego pogrzebu Babki Kuny, to wyglądał tak, jakby go w ogóle nie było. Trzymał się trochę z tyłu i nieco bokiem, z pochylonym i przekrzywionym na ukos pyskiem i ślepiami utkwionymi w podłodze. Liczył na to, że chociaż przy okazji pogrzebu mu się upiecze i Kunica nie zwróci na niego uwagi. Ale jak zwykle się przeliczył.
- Córeczka, tak? - powtórzyła Kunica, piorunując go wzrokiem - Grzeczna siostrzyczka dla Kuna! Nawet takiej prostej sprawy nie potrafiłeś załatwić!
Kunic nic nie odrzekł. Z wyrazem udręczenia spuścił tylko niżej łeb i westchnął bezgłośnie. Kunica z politowaniem pokręciła pyskiem i prychnęła do Kunka:
- Jednak, lepiej niech twój brat pójdzie. Tak będzie bezpieczniej... dla wszystkich.
- Patrz i ucz się, szczurku! - syknął Kun, a zabrzmiało to tak: „Pac i uc sie scurku”.
Odkąd utył, mocno seplenił. Zupełnie jakby otłuszczony język odmawiał mu posłuszeństwa.
- A może raczej... szczurzyco - zarechotał, po czym z dumnie podniesioną głową ruszył w stronę dziury w kominie.
Już pierwszego dnia pobytu w gnieździe Kunek odkrył, że odymionym przewodzie kominowym, który przechodził przez strych, znajdują się dwie obluzowane cegły. Kiedy zaparł się mocno łapami, udało mu się wepchnąć je do środka. W kominie powstała dziura, na tyle obszerna, że mógł się przez nią cały przecisnąć.
Tak, najkrótsza droga na sam dół gniazda stanęła przed nim otworem. Teraz wystarczyło przecisnąć się przez dziurę, złapać występów w chropowatych ściankach komina i zejść na dół, by w ciągu kilku chwil znaleźć się w samym środku obszernego, wypełnionego popiołem paleniska.
- Że też musiałem mu o tym wypaplać - pomyślał wściekły na siebie Kunek, widząc, jak Kun wsadza łeb do komina.
Dom, który Kunica zupełnie niedawno znalazła
Kunek uwielbiał samotnie buszować po gnieździe. Każdej niemal nocy odkrywał tu coraz to nowe zakamarki. Na szczęście jego brat wcale nie kwapił się do wspólnych wypraw. Nie chciał się zabrudzić i w ogóle był już na to zbyt ociężały. Poza tym, ciągle miał w uszach powtarzaną nieustannie przez mamę przestrogę, że mógłby się „przemęczyć” i sobie coś „nadwyrężyć”. To cieszyło Kunka - miał spokój i całkowitą swobodę w działaniu.
Co noc wypuszczał się na wyprawy po całym domu, w celu rozpracowania wszystkich kryjówek, tajnych ścieżek i skrótów. Mimo to, nie zdołał jeszcze dobrze poznać nawet samego
Tyle tu leżało i stało dziwnych przedmiotów, pomiędzy którymi można było się gonić i bawić w chowanego lub w polowanie.
Właśnie zabawę w polowanie Kunek lubił najbardziej. Skradał się i rzucał na wyimaginowane ofiary lub przeciwnie, sam uciekał przed istniejącymi tylko w jego wyobraźni drapieżnikami.
Od Babki Kuny, która podobno w młodości mieszkała razem z ludźmi, wiedział do czego mniej więcej służą pudła, walizki i niektóre spośród rzeczy, które w bezładzie wypełniały strych...
Na przykład takie pudło wyłożone wydartą z dachu wełną mineralną było bardzo wygodnym legowiskiem, a walizka - świetną kryjówką. Jednak nawet jego babka nie wiedziała do czego na przykład może się przydać taki obły przedmiot z drutami, które potrącone pazurem wydawały świdrujące dźwięki, podobne do tych, jakie wydają z siebie kotki w marcu.
- Takie same, jak teraz...
Zamiast zniknąć w kominie, jego starszy o kilka oddechów braciszek utkwił w nim jak korek w butelce. To właśnie on wierzgał tylnymi łapami i majtając ogonem wydzierał się wniebogłosy:
- Ratunku! Ratunku!
Kunica natychmiast ruszyła mu z pomocą. Próbowała wepchnąć go do środka, ale Kun zaklinował się tak mocno, że mimo, iż pchała z całych sił, ten ani drgnął. Tylko konwulsje histerycznego szlochu coraz mocniej wstrząsały jego pulchnym ciałem.
- No, co tak stoicie, jakbyście zjedli nieświeżą wronę?! - krzyknęła z wyrzutem Kunica - Pomóżcie mi go wepchnąć, tak?! No, stary - tym razem zwróciła się już wyłącznie do taty Kunka - rusz wreszcie ten wyliniały ogon i choć raz na coś się przydaj!
Kunic wybałuszył ślepia i od razu zaczęły mu nerwowo podrygiwać wąsiki.
- Ale... - zaczął już nawet Kunek, chcąc to wszystko mamie wytłumaczyć, lecz Kunica przerwała mu nie znoszącym sprzeciwu głosem:
- Żadnego „ale”, tak?!
- W zasadzie - pomyślał Kunek, rzucając ślepiem na wystające z komina cielsko Kuna-to może rzeczywiście w tym wypadku posłucham mamy. Zresztą - uśmiechnął się krzywo pod wąsikiem-czy to ja kazałem temu tłuściochowi wskakiwać do dziury? Niech ma to, na co zasłużył.
Kunek zaparł się łapkami i razem z mamą i tatą z całych sił zaczął wpychać Kuna do komina. Od razu z dziury wydobyły się niemiłosierne piski i ryki,
które tylko dopingowały Kunka do jeszcze mocniejszego pchania. Im głośniej Kun wył z bólu, tym bardziej ochoczo Kunek go dopychał. Jednak szybko nasunęły mu się głębsze refleksje:
- Jeśli mój spasiony deserkami braciszek zaklinuje się na amen - pomyślał, pchając go na „raz, dwa, trzy” - to zostanie zablokowana najlepsza droga do poruszania się po gnieździe. I to do momentu, aż ten spaślak nie schudnie na tyle, żeby go albo wyciągnąć albo całkowicie wepchnąć do środka. Całe szczęście, że pysk ma w kominie. Przynajmniej nie będzie mógł żreć i szybciej schudnie. Ale i tak to może długo potrwać. A do tego czasu po polowankach nici - zreflektował się Kunek, kiedy spojrzał na wielki, trzęsący się jak galareta zad brata zakończony krótkim, sfilcowanym ogonem i jeszcze większy brzuszny fałd wylewający się obficie z komina.
Dlatego, mimo, iż ryki i lamenty Kuna sprawiały Kunkowi dużo satysfakcji, postanowił go uratować. I to nawet kosztem przeciwstawienia
- Jego nie wolno pchać! - krzyknął tak głośno, że zdołał się przebić przez ryki swojego brata - To tylko pogarsza sprawę. Musimy go wyciągnąć.
Jednak łatwiej było to powiedzieć, niż wykonać. Kun został już dopchnięty do połowy brzucha i teraz musieli się solidnie napocić, żeby w końcu, za którymś razem, wydrzeć go z komina. Po tej przygodzie Kunowi jeszcze długo odrastało wytarte do gołej skóry futerko.
Po uratowaniu braciszka, Kunek postanowił iść za ciosem:
- To ja się w tym czasie zajmę tymi hałasami na dole - krzyknął i nie czekając na reakcję mamy, błyskawicznie zanurkował w kominie.
Czepiając się pazurkami nadkruszonych cegieł,
Kunek sprawnie zsunął się na dół. Poszło mu jak zwykle gładko, gdyż miał to już przećwiczone. Jedyną niedogodnością tego sposobu poruszania się po gnieździe, było nieuchronne wypapranie się sadzą i popiołem. Tym jednak Kunek nigdy się nie przejmował. A już zwłaszcza teraz, kiedy poczuł
przyjemną ekscytację, która zawsze towarzyszyła polowaniu.
Po wylądowaniu w środku paleniska, zastanawiał się przez chwilę czy zaatakować od razu, czy też najpierw rozeznać się w sytuacji i dobrać odpowiednią taktykę.
- Przecież inaczej poluje się na synogarlicę, która może wzbić się w powietrze, a inaczej na nielotną wiewiórkę - pomyślał i postanowił się przyczaić.
Wciągnął głęboko powietrze w nozdrza i nastawił uszu. To, co podpowiadały mu zmysły zapachu i słuchu było tak nieprawdopodobne i przerażające, że postanowił natychmiast wyjrzeć z paleniska i upewnić się, że się myli.
Dla kurażu zaczął sobie w duchu nucić swoją piosenkę. Właściwie nie pamiętał skąd ją znał. Śpiewało się ją do melodii kuniego hymnu: „Jeszcze Kuny nie zginęły”, bo była to jedyna melodia, jaką Kunek znał, a i to nie do końca. Gdyby śpiewał na głos, piosenka ta brzmiałaby tak:
Moje ptaszki, proszę w gości
witam też wiewiórki.
Pierwsze obgryzę do kości,
drugie zjem bez skórki.
Zapraszam też jeże,
choć zawsze nieświeże
Wyrwę wam igiełki
i…
Kunek nie zdążył już dośpiewać, co zrobiłby jeżom zaraz po wyrwaniu im igiełek, gdyż w tej właśnie chwili wychylił ostrożnie pyszczek przez drzwiczki paleniska i... zamarł.
W ich gnieździe nie było żadnych wróbelków, synogarlic, ani nawet wiewiórek czy jeży! Obcy, którzy wtargnęli do ich domu, byli wielokrotnie więksi, wręcz olbrzymi i wyglądali naprawdę odrażająco i groźnie. A co najgorsze, intruzi wcale nie byli zwierzętami, tylko...
- Ludzie - wyrwał się Kunkowi z pyska cichy pisk i lodowaty dreszcz na wskroś przeszył jego ciało!
Rozdział 2
PRZEPĘDZENIE LUDZI
Kunek nie miał do tej pory bliższej styczności z ludźmi. Owszem, od czasu jak zamieszkali w nowym gnieździe, widywał ich, kiedy wspinał się na najwyższe gałęzie rosnących w ogrodzie drzew. Jednak wtedy ludzie byli przecież zawsze daleko. Jedyne, co zdołał zaobserwować to to, że poruszali się na dwóch
Nie mieli ogonów i poruszali się wyłącznie na dwóch tylnych kończynach. Poza tym byli monstrualnych rozmiarów i każdy z nich miał futro innego koloru.
Od Babki Kuny Kunek wiedział, że ludzie, jak kameleony, potrafią zmieniać kolor swoich futer i każdego dnia mogą wyglądać inaczej. A czasami to podobno w ogóle są w stanie całkowicie pozbyć się futra. Wtedy na widok takich wielkich „szczurzych ogonów” można z obrzydzenia zwrócić najsmaczniejszy nawet deserek. Na samo wyobrażenie tego, Kunek od razu poczuł mdłości i dziwny ucisk w żołądku.
- Błe! - skrzywił się ze wstrętem i na wszelki wypadek zacisnął mocniej szczęki.
- Strzeżcie się ludzi! - skrzeczała zawsze na każde najmniejsze nawet wspomnienie o ludziach Babka Kuna - To bestie! Najwięksi drapieżnicy
A przecież on był właśnie kuną i to całkiem jeszcze młodą. A właściwie to dopiero stał u progu życia.
Serce podskoczyło Kunkowi do gardła, kiedy uświadomił sobie, że oto siedzi w palenisku a w odległości ogona od niego przechadzają się po gnieździe trzy groźne,ludzkie osobniki. Spacerują sobie w najlepsze, rozglądają się i wydają z siebie paszczami jakieś nieprzyjemne pomruki, rzężenia i świsty:
- Zupełnie zapomniałem o alarmie-wysapał jeden z ludzi - Nawet umarłego by obudził, ha ha ha! Ale, no problem, już go rozłączyłem... Przecież tu i tak nie ma nic do ukradzenia.
Intruz, który się odezwał, był potężny i czerwony na wielkim, rozlazłym pysku. Miał potężny brzuch z przodu i jeszcze potężniejszy zad z tyłu. Dlatego Kunek nadał mu w myślach przezwisko „Zadek”.
Obok Zadka kroczył osobnik chudszy, u którego od razu rzucały się w ślepia spore ubytki w futrze na błyszczącym od potu łbie. Za to pod nosem,
Towarzyszył im trzeci intruz, niższy i sporo wątlejszy. Dreptał tuż za Wąsalem i Zadkiem. W przeciwieństwie do Wąsala, pod nosem miał całkiem łyso, za to futro obrodziło mu na łbie. Było gniado umaszczone i bujne, jak w najbardziej urodzajnym roku. Kunek domyślił się, że to musiała być ludzka samica i nadał jej imię „Gniada”.
- Sami państwo słyszeliście - wysapał Zadek i otarł pot z błyszczącego czoła - że alarm działa. A to znaczy, że wszystko jest tu w jak najlepszym porządku!
Dla uwiarygodnienia swoich słów, Zadek uderzył pięścią w ścianę. Nieopatrznie, zrobił to dość mocno i od ściany odpadł spory kawał suchego tynku. Gniada na ten widok natychmiast ściągnęła groźnie brwi i posłała Wąsalowi pełne dezaprobaty spojrzenie.
- No problem, no problem - zaczerwienił
Podniósł z podłogi bryłę tynku i, jak gdyby nigdy nic, wepchnął ją z powrotem do dziury w ścianie, po czym przyklepał tak załataną dziurę dłonią.
Kunek skulił się instynktownie. Napastliwe zachowanie intruzów, nieprzyjemne odgłosy wydawane przez Zadka i pozostałych jeszcze bardziej go przeraziły.
- Zachciało mi się deserku-pomyślał i przypomniał sobie swoją piosenkę o ptaszkach i wiewiórkach-Zawsze muszę się wpakować w jakąś kabałę.
Tymczasem intruzi, zaglądając we wszystkie dziury, opukując ściany i otupując podłogę, niebezpiecznie zbliżali się do kryjówki Kunka.
- Jeśli tu zajrzą...
Na samą myśl o tym, co może się wydarzyć, kiedy ludzie zajrzą do paleniska i odkryją jego obecność, Kunkowi ścierpła skóra. Od razu przypomniał sobie, że musi przecież bezzwłocznie ostrzec pozostałych. Puścił się więc szybko
- Ha ha ha! - ryknął na jego widok ostentacyjnym śmiechem Kun, zanim jeszcze Kunek w ogóle zdołał z siebie cokolwiek wykrztusić-Ale się spietrał. Pewnie tam, na dole, buszują jakieś kunożercze wróble i chciały z nim zrobić kuniec, ha ha ha! - tłusty brzuch podrygiwał mu w rytm głośnego rechotu.
- Doszedł już do siebie po swojej przygodzie z kominem i teraz nadrabia miną - pomyślał Kunek i przez ogon przemknęła mu myśl, żeby go nie ostrzegać.
Od razu przypomniał sobie, że przecież są tu jeszcze inni członkowie rodziny, więc z trudem łapiąc oddech wystękał, że po ich gnieździe chodzą ludzie.
- Co mi chodzi po udzie? - wycharczała głucha jak pień Babka Kuna i stękając uniosła łeb, by przyjrzeć się swoim tylnym łapom.
Polowanie na żerujące na jej ciele wszy,
- Po gnieździe chodzą ludzie! - krzyknął Kunek ile sił w płucach.
Kun od razu omal nie udławił się swoim śmiechem. Ze strachu opadła mu szczena, a ślepia wylazły na wierzch jak żabie. Wystękał, że właśnie poczuł nieodpartą potrzebę zrobienia „tego”, i że w tym celu musi natychmiast udać się na stronę. To powiedziawszy, okręcił się na pięcie, błysnął ogonem i... tyle go było widać.
- Kiedy stał się taki dyskretny? - zdziwił się Kunek - do tej pory nikt mu w „tym” nie przeszkadzał.
- Ludzie to bestie! - wykrzywiła pysk w strasznym grymasie Babka Kuna.
Była wściekła, że nie miała żadnego insekta i musiała obejść się smakiem.
- To właśnie ludzie - wysepleniła - porwali twojego dziadka, niech mu ziemia lekką będzie i złupili go na futro...
Zanim zdołał skończyć, ostry pazur Kunicy zagłębił się w jego boku.
- Ałł! - Kunek aż podskoczył w miejscu z bólu.
- Co powiedziałeś? - wycharczała Babka Kuna.
Kunek już już odruchowo otworzył pysk, ale ostrzejszy od pazura wzrok Kunicy skutecznie powstrzymał go od wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
- Powtórz, bo nie dosłyszałam! Że co dziadek? - dopytywała się jednak staruszka i natarczywie nadstawiała ucha.
Kunica, aby jak najszybciej zmienić temat, czym prędzej zwróciła się do Kunka.
- Co ci ludzie tu robią?
- Dewastują nasze gniazdo i wydają do siebie jakieś przeraźliwe odgłosy - odpowiedział Kunek, rozmasowując sobie obolały po maminym ukłuciu bok.
Jakby na potwierdzenie jego słów, do uszu zgromadzonych na strychu kun doszły
- Słyszycie? - Kunica podniosła oczy i traf chciał, że znów natrafiła wzrokiem na spłoszone spojrzenie taty Kunka.
- Tak, myszko... - pokiwał w odpowiedzi pyskiem Kunic i natychmiast wpadł w panikę.
Normalnie, Kunica nigdy z niczym się do niego nie zwracała. Po prostu miała już o nim wyrobione zdanie. A było ono, oględnie mówiąc, nienajlepsze. W jej ślepiach, Kunic był zwykłą ofermą i ciamajdą, więc zwracanie się do niego z czymkolwiek, nie miało sensu. A jeśli już coś takiego się przydarzyło, jak choćby w tej chwili, to zupełnie przypadkowo. I wtedy, taki przypadek od razu wyprowadzał Kunicę z równowagi.
- Tyle razy ci mówiłam - syknęła do Kunica i wyszczerzyła nieprzyjaźnie zęby - żebyś
- Tak jest myszko... to znaczy ptaszyn... to znaczy - Kunic całkiem się zaplątał i od razu zaczęły mu nerwowo podrygiwać wąsiki - Tak jest, słoneczko. To chciałem powiedzieć. Słoneczko - poprawił się szybko i odetchnął z ulgą, że jakoś udało mu się wybrnąć z tej ekstremalnie trudnej sytuacji.
Na wszelki wypadek jednak zrobił krok do tyłu. Kunica miała ostre pazury i jeszcze ostrzejsze ząbki, o czym zdążył się już niejednokrotnie na własnej skórze przekonać.
Jeśli jednak myślał, że Kunica zostawi go już w spokoju, to bardzo się mylił.
- Nie chodzi mi o to, czy słyszysz - wysyczała do niego z wyraźną zaczepką w głosie - tylko o to, co zamierzasz z tym zrobić, tak?!
- Jjja? Ccco zamierzam z tym zrobić? Ttto znaczy... z czym? - wystraszył się jeszcze bardziej Kunic.
Zaczął rozglądać się nerwowo, jakby liczył na to, że skądś nadejdzie jakiś ratunek. Natychmiast też, do charakterystycznego drżenia wąsików na
- Zzz czym ccco zamierzam zrobić? - wystękał łamiącym się głosem.
- A z tym... - wysyczała dobitnie Kunica i teraz jej wąsiki zadygotały nerwowo - Z tym, że po naszym gnieździe panoszą się jacyś ludzie i rujnują nam dom!
- Strzeżcie się ludzi! - wyskrzeczała Babka Kuna - To najgroźniejsze drapieżniki. A mówiłam ci, wnusiu... - uniosła się na łokciu i wykręciła łeb w stronę Kunka, który na wszelki wypadek uskoczył od razu w bok - że to właśnie ludzie porwali i złupili twojego dziadka...
- Mówiła mamusia, mówiła - przerwała jej pośpiesznie Kunica, nie chcąc powracać przy Kunku do tego tematu, po czym ponownie zwróciła się do taty Kunka - No? Czekam!
- Ale, ale... na co? - Kunic głośno przełknął ślinę, a do drżenia wąsików i dygotania prawej tylnej łapy, doszła mu trzęsawka lewej łapy przedniej.
Na widok telepiącego się już niemal w całości
- Tak myślałam... - westchnęła ciężko.
Kunek od jakiegoś czasu nie zwracał uwagi na przekomarzanki rodziców. Znał je na pamięć. Zresztą, w tym momencie jego uwagę zaprzątnęła pewna myśl, która przyszła mu niespodziewanie do ogona:
- Gdyby tak wiedzieć, co te ludzkie osobniki do siebie mówią. - mruknął pod nosem - Jeśli w ogóle te dźwięki są mową i cośkolwiek znaczą, to poznalibyśmy ich zamiary...
- Musimy dowiedzieć się, o czym ci ludzie rozmawiają, a wtedy poznamy ich zamiary! - jak echo rozległ się głos Kuna.
Kunek nawet nie zauważył, jak jego braciszek niespodziewanie wyrósł mu za grzbietem.
- Brawo synku! - pyszczek Kunicy rozciągnął się w uśmiechu od ucha do ucha - Tylko na ciebie mogę zawsze liczyć. Moja krew! A ty - zwróciła się do Kunka - Mógłbyś brać czasem przykład ze swojego starszego brata.
W Kunku od razu z wściekłości zawrzała
- Łatwo powiedzieć-niespodziewanie odważył się odezwać Kunic.
Najwyraźniej postanowił się jakoś jednak wykazać.
- Tylko jak się tego dowiedzieć? W jaki sposób? Przecież nikt z nas nie rozumie ludzkiej mowy. Nawet nie wiem, czy te odgłosy w ogóle coś znaczą...
- Właśnie! - Kunica posłała Kunicowi lodowate spojrzenie - Ty nigdy nic nie wiesz!
- Nigdy, ale to przenigdy nie będę się zadawał z żadną samiczką! A już na pewno nigdy się nie ożenię! O szczeniakach oczywiście nie wspominając! - po raz kolejny przyrzekł sobie Kunek w duchu.
Naraz przypomniał sobie, że przecież Babka Kuna chwaliła mu się kiedyś, iż w dzieciństwie nauczyła się rozumieć ludzką mowę.
Już chciał powiedzieć o tym mamie, ale zawahał się. W końcu Babka Kuna tyle zdążyła już
- Twój dziadek - mawiała wielokrotnie - nie miał lewego oka i połowy ucha. Stracił je w zwycięskiej potyczce z wielkim psem... Ach, jaki on był superkuni... Zresztą... i ja też byłam niczegokunowata sobie...
Babka Kuna powtarzała mu to wiele razy. A mimo to, Kunek nijak nie mógł sobie wyobrazić jej, jako „niczegokunowatej sobie” kuny.
Ponieważ jednak nikt nie zaproponował żadnego sposobu na wybadanie, o czym mówią ludzie, Kunek odważył się wyjawić mamie swój pomysł, aby wykorzystać do tego celu Babkę Kunę.
- Ależ przecież Babka Kuna ledwo słyszy... Nie rusza się i w ogóle... ledwo już dycha-zaoponowała natychmiast Kunica - To jak niby miałaby zejść na dół, żeby podsłuchiwać intruzów?
- Moglibyśmy spuścić Babkę Kunę kominem-zaproponował nieśmiało Kunic - Na pewno gdzieś tu się znajdzie jakiś sznurek, albo co...
- Tak, tak! - zaskrzeczała, podrywając łeb ze swojego katafalku - Już knujesz, jak tu się pozbyć teściowej i przejąć cały spadek!
- Spadek? Jaki spadek? - Kunic otworzył szeroko ślepia ze zdziwienia - Przecież mamusia nic nie ma... Nawet wszy... Chyba, że chodzi o kunoroidy i inne dolegliwości... Ale to może sobie mamusia zabrać ze sobą do grobu...
- Uważaj, bo jak zechcę, to jeszcze i ciebie przeżyję! - skrzeczała dalej Babka pryskając w koło śliną-Sam się spuść!
- Nie musimy wcale babci spuszczać na dół - odważył się wtrącić Kunek - Wystarczy przecież przyłożyć jej ucho do dziury w kominie.
- To jest nawet dobry pomysł - mruknęła Kunica i spojrzała na Kunka z niedowierzaniem, że on może mieć jakikolwiek dobry pomysł.
- To był mój pomysł. On mi go z pyska wyjął-rzucił się natychmiast do przodu Kun, odpychając Kunka na bok.
- Tak myślałam. Wstydu nie masz! - prychnęła do Kunka z wyrzutem Kunica, po czym zwróciła się do Kuna - Mów synku, mów.
- Właśnie miałem powiedzieć, że trzeba włożyć ucho Babki Kuny do dziury w kominie. Przecież i tak wisi już tylko na włosku. Wystarczy lekko pociągnąć i samo odpadnie... a wtedy...
- Nie dam sobie oderwać ucha! - wrzasnęła wniebogłosy Babka Kuna i na wypadek, gdyby ktoś jednak chciał się do niej zbliżyć, zaczęła na oślep kąsać powietrze naokoło siebie.
- Nie o to chodzi! - energicznymi ruchami łba zaprzeczył Kunek.
- Nie? - zdziwiła się Kunica.
- Nie? - zrobił głupią minę Kun.
- No tak, ale... mnie chodziło o to, że... ucho trzeba przyłożyć do dziury razem z babką!-odpowiedział, jąkając się Kunek - Tylko trzeba przeciągnąć ją pod komin na tej trum... to znaczy, na tym pojeździe.
Ponieważ nikt nie przedstawił innego pomysłu, już po chwili samochód z Babką Kuną na wierzchu ruszył w kierunku ceglanego przewodu kominowego. Piszczał przy tym niemiłosiernie, zostawiając za sobą tumany kurzu i dygotał na pokrzywionych kółkach, jakby zaraz miał się rozpaść na drobne kawałki.
Oczywiście katafalk nie poruszał się sam. Jechał pchany i ciągnięty przez kuny, które starały się omijać przeszkody w postaci starych butów, czy potłuczonych butelek i innych gratów. Nie było to jednak wcale łatwe, tym bardziej, że i pasażerka nie ułatwiała im tego trudnego zadania.
- Ratunku! - wydzierała się i zamiast leżeć
Wychylała się przy tym na wszystkie strony i usiłowała ukąsić którąkolwiek z pchających lub ciągnących kun. A ponieważ Kunek pchał z boku, najbardziej ze wszystkich narażony był na kontakt z jej szczękami. Jakby tego było mało, musiał też uważać na idącego za nim Kuna, który, zamiast pchaniem samochodu, zajęty był złośliwym nadeptywaniem mu na ogon.
- Babka Kuna waży chyba z tonę! Jak to możliwe-zastanawiał się Kunek sapiąc i strzepując pot, który zalewał mu ślepia - że taka chuda kuna, sama skóra i kości, w dodatku bez żadnych insektów, może być tak ciężka?
Nagle, gdy próbowali ominąć otwartą walizkę, Babka Kuna wychyliła się tak nieszczęśliwie, że samochód przechylił się ostro na bok i zaczął jechać na dwóch kołach. Kun od razu zaczął piszczeć z przerażenia. Kunic z Kunicą zamknęli ślepia i tylko Kunek zachował zimną krew. Uwiesił się na samochodzie całym ciężarem swojego wątłego ciała. To odniosło skutek.
Kunek od razu zaczął żałować w duchu swoje bałaganiarstwo, wyjątkowe nawet jak na kunę. Pojazd podskoczył, a Babka Kuna wyleciała do góry, jak wystrzelona z procy. Kiedy staruszka zorientowała się, że bynajmniej nie pędzi już na swoim katafalku, tylko jak ptak leci w powietrzu, zaczęła rozpaczliwie wymachiwać łapami, jakby była ptakiem i jak najszybciej chciała odlecieć do ciepłych krajów. Wyglądało to tak komicznie, że Kunek, mimo całej grozy sytuacji, omal nie udławił się ze śmiechu. Babka niechybnie wylądowałaby ze skręconym karkiem na podłodze, gdyby samochód nie najechał na stary but, porzucony tu kiedyś przez Kunka podczas jednej z zabaw. To skrzywiło tor jego jazdy i stara kuna z jękiem wylądowała z powrotem na pace.
Na szczęście, w końcu kunom udało się dotrzeć do celu, czyli do komina. Wykręciły katafalk przodem, nakierowały na otwór po cegłach
- Ratunku! Chcą mnie wykończyć! - wrzeszczała Babka Kuna, kiedy po każdym niecelnym trafieniu jej pokryta wyliniałym futrem czaszka z hukiem waliła o twarde cegły - Wydziedziczę! Nie dam nic!
- Teraz cicho, tak?! - pisnęła Kunica, gdy głowa Babki Kuny zagłębiła się w kominie - A ty się wreszcie uspokój i tłumacz... mamusiu!
- Ale, co? - wydobył się z wnętrza komina głuchy głos Babki Kuny - Kiedy ja nic nie słyszę!
- No tak - zgrzytnęła zębami Kunica do Kunka - Oczywiście zapomniałeś o małym szczególe. Babka Kuna jest głucha jak pień!
Kunek zdziwił się, że mama ma teraz pretensje do niego za pomysł, który przecież podobno wymyślił Kun. Nie zamierzał jednak dłużej tego roztrząsać, tylko skupić się nad rozwiązaniem problemu.
- Mam! - wykrzyknął - Aparat słuchowy!
Kunek nie chciał tracić czasu na tłumaczenie, że podczas swoich zabaw na strychu odkrył szczególne właściwości walających się tu szklanych słoików. Kiedy się do nich przykładało ucho, wydatnemu wzmocnieniu ulegały wszystkie, najcichsze nawet dźwięki. Niestety, był jeden drobny problem. Słoiki, przynajmniej w jego łapach, były przedmiotami jednorazowego użytku. Podczas swoich harców, Kunek wytłukł ich sporo. Przekonał się też wtedy, że w kawałkach, nie miały już one tych szczególnych właściwości wzmacniania dźwięków. Najgorsze teraz jednak było to, że Kunek wcale nie był pewny, czy jeszcze znajdzie gdzieś, chociaż jedną całą sztukę.
- Jeśli gdzieś może jeszcze być, to tylko tam - pomyślał i popędził na sam koniec strychu, gdzie znajdowała się największa sterta przedmiotów.
Było to jedyne miejsce, którego Kunek nie zdążył jeszcze do końca spenetrować. Nie bez trudu wdrapał się na sam szczyt sterty i zanurkował. Ledwo zniknął, z wnętrza
- Mam! - wykrzyknął, kiedy po dłuższej chwili nieobecności wyłonił się na powierzchnię.
Był jeszcze bardziej utytłany i potargany, ale za to szczęśliwy. W łapach i pyszczku trzymał pokaźnych rozmiarów słoik. Zakurzony i wybrudzony, jednak cały i nawet nie był wyszczerbiony. Ponieważ wszystko wskazywało na to, iż słoik ten był już ostatnim nieuszkodzonym egzemplarzem, Kunek wymyślił, że dla bezpieczeństwa zaniesie go na swoim łbie.
Wsunął ostrożnie pysk do środka i ruszył przed siebie. Niestety, nie przewidział jednego. Słoik był tak brudny i zakurzony, że przez jego ścianki nic a nic nie było widać.
Kunek szedł więc po omacku, co raz to potykając się o śmieci, które oczywiście sam kiedyś porozrzucał po podłodze i starał się nie wyłożyć jak długi.
- On go zaraz rozbije! - pisnął na całe gardło Kun, kiedy Kunek potknął się o grubą książkę - Rozbije aparat słuchowy dla naszej kochanej
Głośny pisk Kuna od razu dotarł do zanurzonych w kominie uszu Babki Kuny
- Mój aparat słuchowy! - zaczęła momentalnie wrzeszczeć i szamotać się staruszka, choć przecież nawet nie wiedziała, co to takiego ten „aparat słuchowy” i do czego może służyć.
- Tylko ostrożnie! Tylko ostrożnie!-powtarzał sobie w myślach Kunek i wolniutko posuwał się do przodu - Tylko ostro...
Urwał, gdyż w tej samej chwili znów się potknął. Tym razem o stary but, ten sam, na który wcześniej najechał katafalk z Babką Kuną. Od razu stracił równowagę i przekoziołkował kilka razy do przodu. Słoik zsunął mu się z głowy i z głośnym brzękiem walnął o deski podłogi.
Kuny zamarły i przerażonym wzrokiem śledziły, jak słoik z turkotem turla się po deskach. Tylko Kun nie próbował nawet kryć swojej radości:
- Nie mówiłem, że go rozbije?-popiskiwał z zadowoleniem - Nie mówiłem?
Kiedy jednak słoik przebył pół strychu
- Oto aparat słuchowy! - pisnął z ulgą Kunek, obserwując z satysfakcją grymas zawodu i wściekłości, który malował się na pysku swojego starszego brata.
Wspólnymi siłami całej rodziny wyciągnęli głowę Babki Kuny z komina. Następnie przytknęli odpowiednio słoik do muru, po czym do denka słoika przyłożyli ucho Babki Kuny, oczywiście razem z całą głową. Aparat słuchowy zadziałał tak skutecznie, że odgłosy ludzkiej mowy, które dobiegały z dołu, były głośne i wyraźne. Kunek nie musiał nawet przykładać ucha do słoika, by je słyszeć. Problem w tym, że te nieartykułowane i nieprzyjemne dźwięki, nic a nic mu nie mówiły.
- Tak, panie Omasta, jesteśmy zdecydowani ten dom kupić - dotarły do jego uszu wyraźne słowa jednego z osobników, a dokładniej Wąsala.
- Czy to coś znaczy? - trąciła Babkę Kunę zniecierpliwiona Kunica.
- No, ale co znaczy! - zdenerwowana Kunica ledwo pohamowała się, żeby nie wybuchnąć - Co ten intruz powiedział?
- A powiedział, powiedział! Że chcą nasze gniazdo... - Babka Kuna zawiesiła złowieszczo głos.
- No, mówże! - wrzasnęła doprowadzona już do ostateczności Kunica.
- Złupić! - dokończyła Babka Kuna i groźnie wyszczerzyła bezzębne dziąsła.
- Co?!
- Jak?!
Po grzbietach wszystkich kun przeleciały dreszcze zgrozy.
- Głusi wszyscy, czy jak? - wrzasnęła Babka Kuna - Przecież mówię wyraźnie. Złupić. Złu... pić! Chcą nas złupić! - powtórzyła skrzekliwie-Tak, jak waszego dziadka złupili na furto! Ale ja swojego futra nie dam złupić! - wysapała i momentalnie wybuchnęła piskliwym łkaniem.
- Akurat babcia może być o to spokojna-starał się ją pocieszyć - babci nie złupią. Po co komu takie wyliniałe futro?
Babce Kunie, która teraz, dzięki aparatowi słuchowemu, wszystko usłyszała, szczęka omal nie wyleciała z zawiasów.
- W kogo on się wrodził, szczeniak jeden! Jeszcze będziesz się śmiał! - wysepleniła z groźbą w głosie-jak zobaczysz swoje futro. Ale w szafie, na wieszaku!
Kunek dyskretnie obejrzał się ze wszystkich stron i z ulgą stwierdził, że co, jak co, ale jego futerko także nie mogło się ludziom do niczego przydać. Od wielu dni i nocy wcale go nie czyścił i było już całe utytłane w sadzy i kurzu. Z jasnobrązowego, zrobiło się prawie czarne i wyglądało na to, że nijak nie da się tego odszorować. Ani językiem, ani w kałuży, ani nawet o pień drzewa. On w każdym razie nawet nie próbował
- Dobra nasza. Wyglądam, jak jakaś zabiedzona kuna z Afryki... - odetchnął i z satysfakcją spojrzał na wymuskane futro swojego gogusiowatego braciszka - w przeciwieństwie do niego.
Furto Kuna było czyste i błyszczące.
- A, co najważniejsze, ma rozmiar XXXL -zauważył Kunek - Akurat dla ludzi! Bez przeróbek!
- Jak to „złupią”? - odezwał się płaczliwym głosem Kun, jakby czytając w myślach Kunka - Jakim prawem „złupią”? Przecież to nasze gniazdo. Myśmy tu byli pierwsi. Przed nami tu było głucho i... pusto... i...
- Idą tu! - dramatycznym szeptem przerwała te wywody Babka Kuna, a w jej zmętniałych, zaciągniętych bielmem ślepiach, pojawił się paniczny lęk.
Rzeczywiście. Odgłosy ludzkich rozmów stały
- Ja bym jednak sugerował Kunek rozpoznał całkiem wyraźny głos Zadka - żeby teraz nie zaglądać na strych. Wcześniej, trzeba by tam pewnie solidnie odkurzyć!
- Idą nas stąd wykurzyć! - drżącym z przerażenia głosem przetłumaczyła z ludzkiego na kuni Babka Kuna.
Wszystkim kunom w ślepia zajrzała trwoga. Sparaliżowane strachem patrzyły po sobie, nie mogąc się poruszyć ani wydać z siebie najmniejszego nawet pisku.
- Ja... kieś po... mysły? - zdołała w końcu wydusić z siebie Kunica.
Znowu, zupełnie przypadkowo, jej wzrok zatrzymał się na Kunicu. Ten, pod ciężarem jej spojrzenia, nabrał w płuca powietrza. Wszyscy zastygli w oczekiwaniu, że w takim momencie, w obliczu zagrożenia, Kunic powie coś niezwykle ważnego. Jednak ten, wypuścił tylko to całe nabrane powietrze z cichym, bezradnym westchnieniem.
Kunica machnęła bezradnie, a zarazem
- Musimy się schować. Byle szybko. Tu jest tyle zakamarków, że długo nas nie znajdą.
- Tak, tak. Nie znajdą - powtórzył za nią mechanicznie Kunic, po czym dodał już od siebie - A potem stąd... uciekniemy!
- Tak? - Kunica aż poczerwieniała z wściekłości - Uciekniemy?! I damy im złupić nasze gniazdo? To samo, które z takim trudem znaleźliśmy... przepraszam - poprawiła się - ja znalazłam? I najspokojniej w świecie wrócimy „pod chmurkę”? Na bruk? Do jakiejś sterty kamieni? Na tą... jak się to mówi, Syberię? Na zawieje i zamiecie? Na deszcz, śnieg, mróz i...
Kunica przerwała, bo z wściekłości, strachu i bezradności zabrakło jej tchu.
- Jest przecież lato... - wtrącił nieśmiało Kunic, wykorzystując krótką przerwę w wywodzie Kunicy.
- I ogień, tak?! - dokończyła tymczasem Kunica z rozpędu, kiedy już zdołała nabrać w płuca powietrza.
Kiedy skończyła, na strychu zapadła tak
Po raz pierwszy od czasu, kiedy ogień pochłonął ich poprzednie gniazdo, ktoś wymówił to straszne słowo na „o”!
Do tej pory panowała w rodzinie niepiszczana umowa, że nikt nie będzie używał takich słów jak „ogień”, „pożar”, czy „pożoga”. Budziły one przerażenie. Przywoływały koszmarne wspomnienia chwil grozy. Chwil, których omal nie przypłacili życiem i o których każde z nich chciało zapomnieć na zawsze.
Każde, z wyjątkiem Kunka. Ponieważ on, jedyny z całej rodziny, i tak niczego, co się wydarzyło przed pożarem, nie pamiętał. Najwidoczniej szok, jakiego wtedy doznał, musiał mu wymazać wszystkie wspomnienia, jak wiatr wymazuje wzory na lotnym piasku. Odtąd Kunek, odwrotnie niż reszta, bardzo, ale to bardzo, pragnął cokolwiek sobie z tamtych wydarzeń
- Chcesz wracać na ogień, tak?!
Słowo na „o” smagnęło Kunka po uszach i wybiło go z myśli.
- Tak? - drążyła mama Kunka i zaczepnie wbijała wzrok w jego tatę-To sobie wracaj! Tylko pamiętaj. Nawet, jeśli uda ci się przeżyć, to do mnie już nie ma powrotu! Nigdy!
- Idą tu, idą! - przerwała Kunicy przejmującym głosem Babka Kuna.
Dla wszystkich, w tym i dla Kunicy stało się jasne, że zamiast rozpamiętywać przeszłość, muszą zjednoczyć siły i pomyśleć o chwili obecnej. Gdyż od tego zależy ich przyszłość. To znaczy ich życie. Aby przeżyć, kuny musiały obronić przed ludźmi strych. Ostatni kawałek gniazda, który dawał im schronienie i należał tylko do nich.
- Co robić? - Kunica powiodła po wszystkich bezradnym wzrokiem i powtórzyła drżącym głosem - Co robić?
- Rzucimy się na nich i będziemy kąsać i gryźć! - wysepleniła Babka Kuna i wyszczerzyła groźnie
- Zwłaszcza mamusia... - z politowaniem pokiwał pyskiem Kunic.
Chciał jeszcze coś dodać, może nawet jakiś podrzucić pomysł, ale nie zdążył. Szczęki Babki Kuny zatopiły się w jego zadku. Z warg Kunica, zamiast propozycji, jak obronić strych, wydobyła się seria żałosnych skowytów.
Kunek nie uczestniczył w tych rodzinnych swadach. Od jakiegoś czasu z uwagą przyglądał się dużej, dwuczęściowej pokrywie na zawiasach, która prowadziła z domu na strych.
- Ludzie mogą się tu dostać jedynie przez tą klapę - wymamrotał pod nosem - Dla tych ludzi jest to jedyna droga na strych.
Kunek czuł, że jest już blisko odkrycia sposobu, jak powstrzymać intruzów. Coś mu już już świtało w ogonie. Problem w tym, że zupełnie nie wiedział, co.
- Gdybyśmy tak ponasuwali na tę klapę różne przedmioty... - myślał dalej na głos - Jak najwięcej... Ile tylko damy radę w tak krótkim czasie. Tak, żeby było ciężko. A jest tu przecież
Kunek rozejrzał się szybko po strychu i upewnił się, że ma rację.
- W ten sposób byśmy się tu okopali... Intruzi nie daliby rady unieść klapy i tu wejść. Wtedy uratowalibyśmy przynajmniej nasze legowiska. Tak, to jest pomysł! Musimy się tu okopać!
Kunek z radości aż wywinął ogonem młynka. Zdał sobie sprawę, że właśnie wpadł na jeden ze swoich genialnych pomysłów i teraz będzie mógł odkupić swoje wielkie winy z przeszłości. Już nabrał powietrze w płuca, żeby oznajmić wszystkim, że wie jak uratować gniazdo, gdy tuż za jego grzbietem rozległ się głos jego starszego braciszka:
- Mam pomysł! - wykrzyknął Kun-Musimy się tu okopać!
- To znaczy, że jak? - pisnęła zdezorientowana Kunica - Gdzie kopać? W którym miejscu? A właściwie, to, po co kopać?
- Nie dam się żywcem zakopać! - wrzasnęła Babka Kuna, co sił w płucach, opluwając przy tym wszystkich gęstą śliną.
Miał nadzieję, że Kun nie dosłyszał jego pomysłu w całości, więc teraz chciał go szczegółowo objaśnić. Jego braciszek jednak był szybszy.
- Chodzi o to - wypalił - żeby na klapie poustawiać jak najwięcej przedmiotów, a wtedy intruzi nie będą mogli jej podnieść i tu się dostać!
- Brawo synku! - Kunica czule polizała Kuna po pysku i po raz kolejny pisnęła z dumą w głosie - Moja krew!
Kunek aż pobladł z bezsilnej wściekłości. Po raz kolejny Kun przywłaszczył sobie jego pomysł. Mógłby zaprotestować. Spróbować jakoś wyjaśnić, że to on wszystko wymyślił. Wiedział jednak, że mama i tak by mu nie uwierzyła. Poza tym, sytuacja z sekundy na sekundę stawała się coraz groźniejsza i trzeba było działać natychmiast.
- Co komu z racji, kiedy wisi w szafie na wieszaku?-pomyślał-może kiedyś jeszcze oliwa wypłynie na wierzch. Przecież tak się mówi, że oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa...
Mimo to, kunia rodzinka uwijała się jak w ukropie i od razu na klapie zaczęło przybywać przedmiotów. Nawet Kun, ze strachu o swoje futro, tym razem się nie obijał. Jedynie babka, ze zrozumiałych zresztą powodów, nie brała udziału w całej tej krzątaninie. Z przytkniętym do słoika uchem prowadziła nasłuch i co jakiś czas swoim przenikliwym skrzekiem przekazywała wszystkim coraz to bardziej alarmujące komunikaty:
-Szybciej, szybciej, bo już tu idą! Idą!
Dzięki solidarnemu wysiłkowi wszystkich kun, już po chwili większa część klapy zawalona była najprzeróżniejszymi przedmiotami.Czego tam nie było. Rzucone na bezładną kupę, jedna na drugiej
Kuny zdawały sobie sprawę, że dla nich, cała ta kupa przedmiotów, to była olbrzymia masa rzeczy. Wiedziały jednak, że dla intruzów wciąż było tego za mało. Przecież ludzie byli wielcy i dużo silniejsi i taka „kunia stertka”, biorąc nawet poprawkę na ciężar samej klapy, nie mogła stanowić dla nich poważniejszej przeszkody. Tym bardziej, że obcych było całe, liczące aż trzy sztuki, stado.
Niespodziewanie odgłosy ludzkich kroków ucichły. W serca kun momentalnie wstąpiła nadzieja, że jakimś cudem zagrożenie minęło. Na pyszczku Kunicy pojawił się nawet nieśmiały uśmiech. I w tym momencie coś nagle całkiem blisko stuknęło, zgrzytnęło, po czym w zamku klapy rozległ się cichy, ale przenikający
- Zaraz tu wejdą! - wybuchła szlochem Babka Kuna.
- Potrzeba więcej rzeczy!-pisnął desperacko Kunek.
Nie zdążył jednak zrobić nawet kroku, gdy zamek szczęknął metalicznie i skrzydła klapy wyraźnie drgnęły.
- Szybko!
Kunek zaparł się łapami o deski podłogi. Równocześnie grzbietem oparł się o najbliżej stojącą walizkę. Naparł na nią ostatkiem sił, chcąc nasunąć ją na klapę.
- Razem! - wysapał, ale nikt nawet nie drgnął, żeby przyjść mu z pomocą.
- Ja... już nie mam siły... - wyjęczała słabym głosem Kunica - Już nic nie podniosę.
Wystarczyło na nią spojrzeć, by stwierdzić, że wcale nie zmyśla i rzeczywiście ledwo może ustać. Tata i starszy braciszek Kunka byli nie mniej wykończeni. Ciężko dyszeli i wręcz słaniali się na łapach.
Sam Kunek też nie był w lepszym stanie
- Mam pomysł! - wykrzyknął nagle - Wszyscy musimy wskoczyć na tę klapę! Tylko błyskiem.
Kunica zawahała się, a razem z nią zawahali się pozostali członkowie kuniej rodziny. Zamiast ucieczki, Kunek zaproponował coś zupełnie przeciwnego. Mieli stanąć pysk w pysk z intruzami. Zmierzyć się z ludźmi ślepie w ślepie.
Ponieważ jednak nikt nie przedstawił innej propozycji, kuny zebrały się na ostatni, desperacki wysiłek. Najpierw wtoczyły na klapę katafalk z Babką Kuną, a potem wszystkie razem, futro w futro, stanęły obok i znieruchomiały. Po raz pierwszy w życiu wszyscy członkowie kuniej rodzinki stali tak blisko siebie i wtulali się
Nagle rozległ się głuchy trzask. Klapa lekko drgnęła i jedna jej połowa zaczęła uchylać się z przeraźliwym skrzypieniem. Natychmiast przez powstałą na wskutek tego szparę wśliznęła się na poddasze wąska smużka bladego światła. Wiła się pomiędzy kunami i otaczającymi je przedmiotami jak jadowity wąż. Dla kun wybiła ostatnia chwila życia.
- O rany! - jęknął Kunek i wypuścił z siebie z gwałtownym świstem całą porcję zmagazynowanego w płucach powietrza.
- Co?! - odjęknęli jednym jękiem Kun, Kunica i Kunic.
Po żałosnej minie Kunka, mogli spodziewać się tylko najgorszego. I niestety, nie mylili się.
- Ta klapa... - wyjąkał Kunek - Ta klapa nie otwiera się do góry, tylko do dołu!
- Wiedziałam! - jęknęła Kunica, a jej pełne zawodu i wyrzutów spojrzenie, skierowane na Kunka, mówiło samo za siebie.
Kunek poczuł bezgraniczną rozpacz, gdy dotarło do niego, że zawiódł na całej linii i skazał swoją rodzinę na pewną śmierć. Teraz, wszystkie nagromadzone przez kuny przedmioty nie tylko nie utrudnią intruzom otwarcia klapy, ale przeciwnie, ułatwią im to. Obciążona klapa uchyli się jeszcze łatwiej. A wtedy cały strych stanie przed ludźmi otworem. I to będzie ich ostateczny kuniec!
- To wcale nie ja wymyśliłem z tymi przedmiotami na klapie. To był jego pomysł! - rozszlochał się Kun i wycelował swoją łapę prosto w nos Kunka-Znowu nas wszystkich zgubił. Jak wtedy w lesie!
Kunica, Kunic, Kun i Babka Kuna zatopiły w Kunku ostre jak kły spojrzenia. Gdyby wzrok mógł zabijać, Kunek padłby niechybnie na
Skrzydło klapy zaskrzypiało i uchyliło się jeszcze bardziej. To otrzeźwiło Kunicę:
- W nogi! - krzyknęła i nie czekając na innych znikła za najbliższą stertą rzeczy.
-W nogi! - powtórzyli za Kunicą Kunic i Kun i też zanurkowali w każdy w innej dziurze.
-W nogi! - wrzasnęła wreszcie Babka Kuna i... ani o milimetr nie ruszyła się z miejsca, bo przecież nie mogła się poruszać.
Wierzgała tylko rozpaczliwie w powietrzu łapami, jakby wystartowała w powietrznym sprincie. Wodziła przy tym w koło nieprzytomnym ze strachu wzrokiem i wołała przejmującym szeptem:
- Ratunku... Pomocy...
Kunek, idąc za naturalnym odruchem zwierzęcia w potrzasku, w pierwszej chwili, także rzucił się do ucieczki. Jednak, gdy usłyszał babcine wołanie o ratunek, zatrzymał się i obejrzał za siebie. Katafalk z Babką Kuną znalazł dokładnie na drugim, nieuchylonym
Kunek bez namysłu zawrócił, by ją ratować. Dwoma susami dopadł do katafalku i zaparł się wszystkimi łapami. Próbował zepchnąć pojazd ze staruszką z klapy. Pchał z całych sił, ale katafalk, jak na złość, ani drgnął.
- Tylko ostrożnie... - wydobył się ze szpary w klapie i dobiegł do uszu Kunka głos Zadka.
- Skończymy na rożnie! - przetłumaczyła natychmiast jego słowa grobowym szeptem Babka Kuna.
Pozostali członkowie kuniej rodziny powychylali pyszczki ze swoich kryjówek. Na widok ratowniczych wysiłków Kunka, powyskakiwały z dziur i ruszyły Kunkowi z pomocą. W tym momencie jednak, klapa skrzypnęła jeszcze głośniej. Jej skrzydła drgnęły gwałtownie i zaczęły opadać. Światło z korytarza pełną strugą wpadło na strych i oświetliło zamarłe z przerażenia kuny.
- To kuniec! - przeleciało Kunkowi przez ogon - Zaraz ludzie tu wejdą i złupią nasze futra.
- To nie ja wymyśliłem tę klapę, to Kunek! - nie przestawał jęczeć płaczliwie Kun.
Jojczenie braciszka podziałało na Kunka dopingująco. Postanowił walczyć do końca.
- Razem! - pisnął rozkazująco.
Kuny zaparły się łapkami i dosłownie ostatkiem sił zdołały przetoczyć katafalk z klapy. Zdążyły dosłownie w ostatniej chwili. Jeden oddech później, obie połówki klapy opadły z łomotem. Jeszcze większy huk wywołały jednak zgromadzone przez kuny przedmioty. Wszystkie zwaliły na głowy intruzów, którzy właśnie wdzierali się na strych i rumor spadających rzeczy, zmieszał się z wrzaskami staczających się po schodach ludzi. Kunek nie byłby sobą, gdyby nie podbiegł do klapy i nie wychylił się, by spojrzeć ciekawsko w dół.
W pierwszej chwili ujrzał tylko chmurę kurzu,
Na głowie Wąsala wylądował poobijany, emaliowany garnek. Z jego twarzy widać było teraz tylko ostrza wąsików i ludzki intruz wyglądał teraz jak urządzenie, którymi ludzie ścinają trawę. Gniada dzierżyła w łapie stary tłuczek, i śmiesznie nim wymachiwała. Z trzeciego intruza, Zadka, widać było niewiele. Przywalony został niemal w całości i tylko wielki zad wystawał na samym szczycie tej złożonej z ludzi i przedmiotów piramidy.
Naraz zad zaczął się poruszać, roztrącając przedmioty. Po chwili i inni intruzi podjęli nieporadne wysiłki, by wygramolić się na wierzch. Pojękiwali przy tym z bólu i wysiłku.
- Uprzedzałem, że lepiej tam nie wchodzić-wystękał cicho Zadek, po czym- A psik! - kichnął potężnie i wielka chmura kurzu ponownie wzbiła się w powietrze - Wszyscy cali i zdrowi?
- Aaa psik! - odpowiedziała mu Gniada - Ja
- Teraz, kochanie, to tu będzie twój nowy dom-wysapał Wąsal - Nasz dom. Oj, moja głowa. Kiedy zrobi się remont, będzie tu naprawdę pięknie. Czujesz, jakie tu krystalicznie czyste powietrze? A psik!
- To, w takim razie, chyba możemy, panie Marku...
- Tadeuszu-poprawił go Wąsal - Proszę mi mówić po imieniu. Marek, to moje nazwisko.
- Tak, tak, oczywiście. Przepraszam bardzo - wystękał zmieszany Zadek - A więc, panie Tadeuszu, możemy chyba pojechać teraz do biura i załatwić wszystkie formalności?
- Ale ja bym się chciała jeszcze zastanowić... - powiedziała niepewnie Gniada, otrzepując się z kurzu.
- No oczywiście-wystękał Zadek i błysnął małymi, sprytnymi oczkami - Rozumiem, rozumiem. Tyle, że są też inni chętni i naciskają. A oczywiście, kto pierwszy, ten lepszy. Ale można się zastanowić... oczywiście.
- Nie, nie - zaprotestował stanowczo
Po dłuższej chwili intruzi zdołali się wreszcie doprowadzić do porządku. Poodnajdywali w stercie przedmiotów zgubione buty, otrzepali się z kurzu i pyłu i...
- Odeszli! - wykrzyknęły kuny radosnym chórem - Hurra! Pokonaliśmy intruzów!
Jakby na potwierdzenie tych słów, na podwórku rozległ się warkot samochodowego silnika. Kuny nie mogły wciąż uwierzyć w swoje zwycięstwo. Wydostały się przez dziurę obok strychowego okienka i pognały na sam szczyt dachu. Zdołały jeszcze zobaczyć tył odjeżdżającego samochodu ze wszystkimi intruzami w środku.
- I to miały być te okrutne bestie Babki Kuny? - dziwił się w myślach Kunek - Chyba z jej kolejnej bajeczki. Może te bestie były i wielkie, ale równocześnie i tchórzliwe! No i nierozumne. W końcu, każdy zwierz wie, że rozum umiejscowiony jest w ogonie. A ludzie przecież ogonów w ogóle nie mają... Łatwizna... Myszka z masłem.
Pisnął to bardzo cicho, tak żeby nie dotarło to do żadnych uszu. I prawie mu się to udało. Gdyż, ani Kunek, ani Kun, ani, co oczywiście zrozumiałe, Babka Kuna, nic nie usłyszeli. Kunic miał jednak pecha. Jego ciche piśnięcie dotarło do zawsze czujnych uszu Kunicy.
- Jesteś tego pewien? - z dziwnym błyskiem w ślepiach zwróciła się do niego z pytaniem.
Kunicowi natychmiast uśmiech znikł z pyska i więcej już się nie odważył odezwać.
- Odjechali, ale... - Kunica zwróciła się z wyraźnym wyrzutem do Kunka - omal nas przez ciebie nie złupili. Żeby nie wiedzieć, że klapa otwiera się na dół - prychnęła z dezaprobatą - Następnym razem jak czegoś nie wiesz, to się nie wyrywaj przed swojego brata.
- To nie ja wymyśliłem... To znaczy... chciałem powiedzieć... - Kun był już zupełnie skołowany - że to przecież był mój pomysł... To ja wymyśliłem. Ja to przecież...
- A właściwie - poprawił się w myślach z żalem - to wyłącznie we własnych ślepiach.
Rozdział 3
WPROWADZKA.
- Zachowałeś się jak prawdziwy Superkun!-pisnęła z podziwu Kuneczka i zatrzepotała rzęsami, kiedy tylko wybrzmiały ostanie słowa opowieści o przepędzeniu ludzi.
Kunkowi momentalnie gorąc uderzył do skroni tak gwałtownie, że aż zachwiał się na łapkach. Gdyby nie przykurzone i upaprane sadzą futerko, na pewno byłby teraz czerwony jak jakiś burak.
Zaraz jak się tu wprowadzili, staruszka wybrała najładniejsze miejsce przy domu i kazała wygrzebać dla siebie grób w cieniu rosnących obok werandy bzów. „A wszystko to z tego powodu”, oznajmiła, że ona wkrótce ma zamiar „wybrać się na tamten świat”. Zaszczytny obowiązek wygrzebania grobu dla Babki Kuny spadł oczywiście na Kunka, bo jego starszego braciszka Kuna, gdy tylko dowiedział się o tej robocie, od razu chronicznie rozbolały pazurki.
Kunek naharował się przy kopaniu grobu naprawdę solidnie. Zajęło mu to kilka nocy, ale kiedy już skończył, był z siebie bardzo dumny.
- A martwa sama przecież nie zejdę! - wyskrzeczała.
Dodała też, przy okazji obficie opluwając wszystkich zgromadzonych, że w takim płytkim grobie będą jej z ziemi wystawać łapy, a ona ma zamiar po zdechu leżeć wygodnie wyciągnięta na grzbiecie.
- Więc grób - wycharczała na koniec - ma być wyłożony czymś miękkim, na przykład trawą , albo siankiem, żebym nie nabawiła się odleżyn.
Dlatego teraz Kunek musiał zrobić łagodny wjazd, pogłębić grób i czymś go wymościć. Wiedział, że jeśli od razu tego nie zrobi, może się pożegnać z deserkami do końca życia. A na to już tylko czekał ten tłuścioch Kun.
- Niedoczekanie jego - mruknął przez
Uświadomił sobie równocześnie, że przecież, tak na wszelki wypadek, powinien przygotować w grobie miejsce i dla Kuna.
- W końcu, jakby nie było, jest ode mnie starszy...
Myśl, że starszeństwo braciszka ma też i dobre strony, od razu poprawiła Kunkowi humor. Zakasał futerko i ochoczo wskoczył do dołu. Zabrał się do wydrapywania pazurkami ziemi, wydzierania zębami kamieni i wygryzania korzeni z takim zapałem, że już po chwili był spocony jak mysz i sapał jak słoń w okresie godowym. A imponujących rezultatów i tak nie było widać. Postanowił więc trochę odsapnąć. Wyprostował kości i od razu zauważył wystające w pobliżu z trawy małe uszka i cienki ruchliwy ogonek.
- O wilku mowa - oblizał się ze smakiem na widok myszy.
Gryzoń był młodziutki, ale już tłuściutki i wyglądał naprawdę smakowicie. A co najważniejsze, tak był zajęty żerowaniem,
- Deserek sam mi wpada do mojej gąbki - ucieszył się Kunek i od razu zapomniał o zmęczeniu.
Wstrzymał oddech i przyczaił się w ciszy, aby w dogodnym momencie wystrzelić w powietrze jak z procy i z otwartym pyskiem jak sokół poszybować w kierunku bezbronnej ofiary. Podczas lotu ani na ułamek sekundy nie oderwał od gryzonia wzroku. Leciał tak szybko, że mysz błyskawicznie rosła mu w ślepiach. Kiedy miał ją już przed samym nosem i niemal czuł na języku jej smak, usłyszał nagle za plecami wyraźny, cienki pisk:
- Cześć!
Zaalarmowana mysz w mgnieniu oka spłoszyła się i zniknęła w mysiej dziurze. Kunek zaś zarył pyskiem w ciepłą jeszcze i pachnącą kruchutkim mysim mięskiem ziemię.
- Cześć - powtórzył tymczasem cienki pisk - Jestem Kuneczka i chciałam się z tobą zaprzyjaźnić.
Kunek był wściekły.
To wszystko, i nawet jeszcze więcej, miał ochotę wykrzyczeć do istoty, przez którą, zamiast delikatnego mięska, miał teraz w zębach zgrzytający piach. Otworzył już nawet pyszczek i odwrócił się, żeby jednym tchem wyrzucić to z siebie prosto w pysk intruza, ale na widok przypatrującej mu się osóbki, wydał z gardła tylko kilka nieartykułowanych dźwięków. Coś w rodzaju: „obgłwszcz”. Po tym, od razu zaniemówił i znieruchomiał ze ślepiami wbitymi w gibką samiczkę o smukłym pyszczku, wesołych oczkach i olśniewająco błyszczącym futerku. Nieznajoma stała sobie jak gdyby nigdy nic przy ogrodzeniu ze starej, pordzewiałej siatki i uśmiechała się do niego, a jej niewyobrażalnie długie wąsiki drgały leciutko jak...
- Jak...
Kunek nie potrafił nawet znaleźć właściwego
Samiczka przy siatce zupełnie nie przypominała mu ani zrzędliwej Babki Kuny, ani wiecznie niezadowolonej z niego Kunicy. Nie przypominała w ogóle żadnej z kunich samiczek, jakie kiedykolwiek poznał na jawie lub we śnie.
Istotka, która przedstawiła mu się jako Kuneczka, chrząknęła tymczasem lekko zniecierpliwiona. Kiedy to nie pomogło, uśmiechnęła się błyskając śnieżnobiałymi kłami i dodatkowo zatrzepotała rzęsami. Jednak Kunek w dalszym ciągu stał jak niemota, w dodatku z wywalonymi na wierzch ślepiami. Kuneczka odczekała więc jeszcze chwilę, po czym odezwała się, sylabizując przesadnie wyraźnie każde słowo:
- Do you speak kunish?
Ponieważ Kunek nie zareagował, a właściwie zareagował, ale nie tak jak oczekiwała, bo zamiast odpowiedzieć wybałuszył tylko ślepia, zwróciła się do niego z kolejnymi pytaniami:
- Gawaritie po kunski? Parlais wous kuné?
- Że, co? - poskrobał się pazurkami po pyszczku, po czym wydukał, dzieląc jak Kuneczka wyrazy na zgłoski - Skąd je... steś! Bo ja nic nie ku... niam!
Samiczka, nie wiedzieć czemu, aż podskoczyła z radości.
- Mówisz po kuniemu! - ucieszyła się i wspięła się przednimi łapkami na siatkę ogrodzenia.
Kunek, aż westchnął z wrażenia, na widok smukłej jak źdźbło trawy samiczki, ale wtedy głośne burczenie w brzuchu przypomniało mu o deserku. Tym samym, który zwiał mu przed chwilą do mysiej dziury, spłoszony właśnie przez tą Kuneczkę. Od razu wróciła mu cała złość na nią i to w dodatku ze zdwojoną siłą.
- A po jakiemu mam niby mówić, jak nie po kuniemu? - odburknął nieuprzejmie - Może po
Kunek miał kompletny mętlik w ogonie. Nie cierpiał samiczek. No, ale do tej pory to nie było wcale takie trudne. Wszystkie żeńskie osobniki w jego wieku, które pamiętał, a pamiętał raptem trzy swoje kuzynki, były, delikatnie mówiąc, niezbyt urodziwe. Co ważniejsze, nic fajnego nie dało się z nimi robić. Nie chciały się ani bić, ani gryźć. Nie można się było bawić z nimi w polowanie, czy wyruszać na tajemnicze wyprawy. Jedyna zabawa, jaka się z nimi czasem udawała, to ciągnięcie ich zębami za ogony. Fajnie wtedy piszczały. Niestety, ubaw szybko się kończył, gdyż kuzynki od razu leciały z płaczem do rodziców na skargę.
Teraz jednak sytuacja była diametralnie różna i Kunek był zupełnie zdezorientowany. Pierwszy raz w życiu widział samiczkę tak ładną i miłą, że aż sam poczuł się przy niej brzydki i głupi. I to go jeszcze bardziej wyprowadzało z równowagi. Paliły go policzki, swędział nos, a w ogonie czuł coraz większą pustkę.
Kunek natychmiast przypomniał sobie o swoim pozbawionym owłosienia ogonie i szybko schował go za siebie.
- Już się bałam - kontynuowała tymczasem Kuneczka - że nie mówisz po naszemu. A ja znam tylko tych kilka obcych słów... Zresztą nieważne-zmarszczyła nosek i jej wąsiki zafalowały leciutko - Wiesz, że jesteśmy prawie sąsiadami? Ale... ja przerwałam ci jakieś zajęcie... Pewnie ważne...
- Żadne tam zajęcie... Miałem właśnie... ten tego...
Kunek urwał. Wolał nie zdradzać Kuneczce, że przyłapała go na kopaniu grobu dla swojej babki, która, odkąd tylko się tu wprowadzili, codziennie na próbę zdycha i codziennie ma próbny pogrzeb. Nie chciał też nawet pisnąć jej, że kilka dni temu wykopał za płytki grób i dlatego teraz musi go pogłębić. Bo jak tego nie zrobi, to będzie mógł
- Jeśli to jakaś tajemnica... - Kuneczka zrobiła nadąsaną minkę.
- Nie, nie, nie - zaprzeczył gwałtownie potrząsając łebkiem Kunek - Po prostu... zakopywałem dół, żeby... nikt w niego nie wpadł-dodał na odczepnego i odetchnął z ulgą, że tak łatwo udało mu się wykpić.
- Tak? - Kuneczka zrobiła wielkie ślepia ze zdziwienia - A mnie się wydawało, że właśnie widziałam, jak go wykopywałeś... to znaczy ten dół.
- Bo... właśnie - Kunek zmieszał się od razu i znów zaczęły palić go policzki - żeby móc go zakopać to trzeba go najpierw... przecież wykopać, no nie?
Odpowiedź Kunka sprawiła, że Kuneczka jeszcze bardziej się zdziwiła. Uniosła brwi do góry, a jej wąsiki zadrżały nerwowo jak liście przy mocniejszym podmuchu wiatru.
Kunek poczuł narastający niepokój i irytację.
- Zaczyna się! Już się czepia. I to zza siatki. To, co by to było, gdyby tu weszła? W ogóle, to co ją obchodzi, co ja tu robię? Czy już w swoim ogrodzie dołu sobie nie można wykopać, czy co? A potem sobie zakopać, jak się ma ochotę? A potem znowu...
- Wiesz..?
Ciepły głos Kuneczki przerwał mu myśli.
- Może... - Kuneczka zawahała się i posłała Kunkowi powłóczyste spojrzenie - Może... nie będziemy tak rozmawiać przez siatkę?
- No nie... - Kunek potrząsnął energicznie łebkiem - Pewnie, że nie...
Czuł się coraz dziwniej. Jakieś fale gorąca i zimna przepływały mu na zmianę pod futerkiem i jedyne, czego w tej chwili pragnął, to jak najszybciej zapaść się pod ziemię, najlepiej prosto do grobu Babki Kuny. Albo zwiać, gdzie pieprz rośnie!
A właściwie, to wręcz zwiewał z podkulonym pod siebie ogonem. Im bardziej oddalał się od siatki, za którą stała Kuneczka, tym większą czuł ulgę. Równocześnie jednak, z każdym krokiem, ogarniał go jakiś nieokreślony smutek i żal. Coś w środku kłuło go i odbierało mu oddech, jakby chciało zatrzymać go w miejscu i nie pozwolić mu odejść. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie doświadczył i to go jeszcze bardziej deprymowało.
- Miałam raczej na myśli to - dogonił go dźwięczny głosik Kuneczki - że może byś mnie... zaprosił do siebie!
- Co?!
Kunek momentalnie stanął w miejscu, jakby tylko czekał na jakiś znak ze strony Kuneczki. Kiedy tylko zdał sobie z tego sprawę, natychmiast jeszcze mocniej się zmieszał. Przypomniał sobie swoją obietnicę, a właściwie przysięgę, którą złożył sobie nie dalej jak wczoraj, a która brzmiała słowo w słowo następująco:
Dlatego postanowił jak najszybciej pozbyć się tej Kuneczki, zanim nie będzie za późno, oznajmić jej wyraźnie i po kuniemu, iż ani myśli ją zapraszać do środka.
- No oczywiście. Śmiało, wejdź!
Kunek nie wierzył własnym uszom, przez które usłyszał właśnie dokładnie coś przeciwnego, niż sobie wcześniej pomyślał. Natychmiast zatkał sobie pyszczek, jednak nic to nie dało. Słowa niepowstrzymanie dźwięczały dalej:
- Tu obok w siatce jest dziura. No, odsuń się, szczurku!
Kunek obejrzał się gwałtownie. W odległości dwóch skoków od niego, stał... jego starszy braciszek Kun. Właściwie, to słowo „stał”, nie oddawało odpowiednio stanu rzeczy. Wydawało się, że z rozwartym na oścież pyskiem, wywalonym jęzorem i wybałuszonymi ślepiami, unosił się tuż nad ziemią.
- Jeżeli ja, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, wyglądałem tak samo, to... - przeraził się Kunek - to naprawdę lepiej będzie, jak skończę w tym grobie...
Tymczasem Kun dwoma susami dopadł do siatki i znalazł się przy Kuneczce:
- Kun jestem - pisnął i skinął pyskiem w stronę Kunka - Starszy… i przystojniejszy brat tego... szczurka.
Złapał zębami druty siatki i pociągnął do siebie, żeby w ogrodzeniu zrobić przejście. Jęknął przy tym i skrzywił się z bólu.
- Co się stało? - zaniepokoiła się Kuneczka prześlizgując się zwinnie przez wąską szparę.
- Dotknij, o tu.
Kun wskazał łapką na futerko na brzuchu, gdzie były widoczne wyraźne otarcia. Te same, które powstały, kiedy zaklinował się w kominie.
- Tylko ostrożnie... Ałć! - Kun skulił się i syknął z bólu, chociaż Kuneczka nawet go nie dotknęła - To obrażenia wojenne - pisnął z dumą -
Kun zawiesił głos i znacząco wyprężył nieistniejące bicepsy i wyszczerzył groźnie zęby. To właśnie wtedy Kuneczka westchnęła i wyszeptała z podziwem do Kuna:
- „Zachowałeś się jak prawdziwy Superkun”.
I to wtedy właśnie w Kunku zawrzała krew z oburzenia i gorąc uderzył mu do skroni.
- Babka Kuna zawsze powtarzała - przypomniał
Tyle, że Kunek wcale nie zamierzał się z tym godzić, a już zwłaszcza w obecności Kuneczki.
- To wszystko nieprawda - chciał zaprotestować-To ja... - wypiszczał, ale Kun skutecznie zagłuszył jego nieśmiałe protesty:
- Ałć, ale boli, oj jak boli! - wyjęczał głośno.
Trzymał się przy tym za wytarty brzuch i wywracał ślepiami na lewo i prawo. Zmilkł dopiero, gdy zauważył, że Kuneczka, zamiast podziwiać jego rany, wyciąga wysoko szyję, nastawia uszu i wciąga w nozdrza powietrze, wyraźnie czymś zaniepokojona.
- A jak wyglądali ci ludzie? - zapytała cicho Kuneczka, ni z gruszki, ni z pietruszki i zwróciła się do Kuna - Ci, co ich przepędziłeś?
- Kto by się im tam specjalnie przyglądał... - zmieszał się natychmiast Kun.
Był wtedy tak wystraszony, że nawet nie miał odwagi się im przyjrzeć.
- Ludzie, jak... ludzie-wyjąkał - Wszyscy
- Zadek był potężny - wtrącił się Kunek - z wielkim brzuchem z przodu i jeszcze większym zadem z tyłu. Drugi, Wąsal, miał wyraźną, karo umaszczoną kępką sierści pod nosem. A samica Gniada bujne futro na łbie i spadające na plecy długie kosmyki sierści, jak koński ogon.
Kuneczka spojrzała na Kunka wyraźnie zaskoczona. Skinęła pyszczkiem w kierunku dużej bramy, która zamykała ogród od zachodniej strony i pisnęła cicho:
- Czy przypadkiem nie wyglądali tak, jak tamci?
Kunek i Kun równocześnie spojrzeli we wskazanym przez Kuneczkę kierunku i odruchowo przywarli do ziemi. Zarośniętą ścieżką zmierzało w ich stronę dwoje ludzi. Kunkowi wystarczył jeden rzut oka, żeby rozpoznać Gniadą i Wąsala.
- Intruzi! - wycedził przez zęby.
Kun na dźwięk tych słów skulił się jeszcze bardziej, po czym zadziwiająco sprawnie jak na siebie uskoczył w bok i schował się za Kuneczką.
Chciała zwrócić się wprost do Kuna, ale nadaremnie odwracała w tym celu pysk to w prawo to w lewo, gdyż Kun skutecznie krył się za jej grzbietem.
- Ja... ja... - jąkał się, unikając wzroku Kuneczki-Ja... muszę... do mamusi... to znaczy... do rodziców... To znaczy... - zerkał co raz nerwowo w stronę gniazda - lecę po pomoc. No to trzymajcie się! - rzucił na koniec i nie zważając na kamienie, ostre trawy i gałęzie krzewów popędził na złamanie karku w kierunku domu.
Na co dzień, z powodu swojej tuszy Kun miał kłopoty ze wspięciem się po pniu bzu. Zawsze musiał się wcześniej nieźle nasapać, zanim w końcu udało mu się wdrapać na dach. Ale teraz był tak przerażony, że wystarczyły mu do tego jedynie trzy susy.
- Przynajmniej teraz, ta Kuneczka pozna się na moim starszym braciszku - przyszło Kunkowi do ogona.
- Odwagi! - rozległ się znad rynny pisk Kuna, tak cienki, że aż podobny do mysiego.
- Ale Superkun... - pisnął do siebie z ironią w głosie Kunek.
- Tak. Prawdziwy Superkun! - westchnęła Kuneczka zapatrzona w to miejsce na dachu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Kun.
- Co?! - Kunkowi aż szczęka opadła z wrażenia - Że, jak?!
Zupełnie zbaraniały wgapiał się w Kuneczkę. Miał jeszcze nadzieję, że ona tylko tak się z nim droczy i tak naprawdę, to dobrze już wie, że Kun podkulił ogon i stchórzył.
- No co? Przecież pobiegł po pomoc - syknęła Kuneczka, w jednej chwili rozwiewając wszystkie kunkowe nadzieje - A ty masz dalej zamiar tak stać, jak niemota? Weź przykład z brata i też coś zrób!
Kunek aż przetarł ślepia ze zdumienia. Przez moment wydało mu się, że zamiast Kuneczki, stoi przed nim... Kunica.
- Jakbym słyszał mamę - skrzywił się - Wszystkie one są takie same.
Jednym mocnym ruchem łba wepchnęła go do środka, po czym od razu sama tam wskoczyła.
- Ałć! - wystękał Kunek, kiedy Kuneczka wylądowała na jego grzbiecie i całym ciężarem ciała dobiła go do dna dołu - Szkoda, że nie zdążyłem powiększyć tego grobu.
Od razu pożałował swoich słów. Było już jednak za późno.
- Co?! - Kuneczka zrobiła wielkie ślepia-Grobu? Jakiego grobu?!
Zanim Kunek zdołał jej coś odpisnąć, Kuneczka zaczęła się szarpać i piszczeć na cale gardło:
- To jest grób! Ja chcę wyjść! Wypuść mnie stąd natychmiast!
Wydzierała się tak głośno, że Kunek przestraszył się, iż zaraz usłyszą ją ludzie i odkryją ich w tym dole. Postanowił więc zatkać jej pyszczek, a ponieważ nic innego nie miał akurat pod łapą, zakneblował ją swoim własnym ogonem. Tego też od razu pożałował, gdyż zęby Kuneczki
- Rany, zaraz odwalę kitę - jęknął Kunek przez zaciśnięte z bólu zęby.
Tylko obecność intruzów powstrzymała go przed przeraźliwym piskiem. A ludzie byli już tuż tuż. Pierwszy szedł Wąsal, a pół kroku za nim dreptała Gniada. Razem podeszli do bujnych krzewów bzu, które służyły kunom, jako najkrótsza droga na dach. Tam Wąsal nagiął ku Gniadej gałązkę krzewu z kiścią obfitych kwiatów i odezwał się do swojej towarzyszki.
- Powąchaj tylko, jak pięknie pachnie ten bez.
- Nie zamydlisz mi oczu żadnym bzem - odburknęła Gniada.
Nawet Kunek, choć nic o ludziach nie wiedział, zorientował się, że intruzka była wyraźnie z czegoś niezadowolona.
- Ach, takie świeże powietrze pamiętam z dzieciństwa - Wąsal odetchnął kilka razy głęboko - I taką ciszę... To zupełnie co innego, niż te zadymione i hałaśliwe ulice miasta.
- A ja właśnie lubię spaliny i hałas - przerwała
- Zobaczysz kochanie, tu odzyskasz natchnienie-kontynuował Wąsal niezrażony naburmuszeniem Gniadej - Pod tym bzem znowu zaczniesz pisać.
Gniada skrzywiła się z wyraźną dezaprobatą.
- Pisać? Tu? - prychnęła jak kot - Kiedy w każdej chwili wszystko może runąć człowiekowi na głowę? Ja tu nawet żyć nie będę mogła w takiej ruinie.
- Teraz ruina, ale... - Wąsal poskrobał się w swój wąs aż zachrzęściło i uważnym spojrzeniem od dołu do góry, to jest od tarasu po sam czubek dachu, zlustrował dom - wyobraź sobie...
Wąsal zawiesił tajemniczo głos i zrobił krok do tyłu.
- Wyobraź sobie... - powtórzył i cofnął się o kolejny krok, a potem jeszcze następny i jeszcze jeden.
- O rany! - zdołał jeszcze pisnąć Kunek, zanim twardy obcas prawego buta Wąsala wylądował mu na łbie, i to dokładnie między ślepiami.
- Wyobraź sobie - odezwał się tymczasem Wąsal, coraz mocniej wbijając obcas w łeb Kunka - jak tu będzie, kiedy już to wszystko wyremontuję. O! - dodał, nieśpiesznie wyciągając przed siebie obie dłonie - Tymi rękami.
Kunkowi pyszczek nabrzmiał z wysiłku i oczy podeszły krwią. Był pewny, że dłużej już nie wytrzyma. Jeszcze chwila i by się załamał. Na szczęście, w tym samym momencie, kiedy już miał się poddać i ugiąć, ludzki osobnik zdjął nogę z jego łba i ruszył z powrotem w stronę swojej towarzyszki.
- Mówię ci - Wąsal z szumem wciągnął w płuca powietrze - życie na wsi jest takie spokojne. Nic, tylko cisza i zwierzątka różne... Ptaszki, pszczółki i kwiatuszki... Zobaczysz, w tym spokoju odzyskasz natchnienie... To, co?
W dłoni Wąsala zabrzęczały sporych rozmiarów klucze, które nie bez trudu wyciągnął z kieszeni spodni. Chwilę potrwało, zanim udało mu się wsunąć klucz do zamka i otworzyć tarasowe drzwi do domu. Zostawił je otwarte na oścież, a sam, razem ze swoją towarzyszką, ruszył z powrotem w kierunku bramy wjazdowej.
Dopiero, gdy ludzie oddalili się na bezpieczną odległość, Kunek pisnął przejmująco. Wypiszczał z siebie cały ból, który się w nim zgromadził, gdy, nie dość, że obcas Wąsala wbijał mu się w łeb, to jeszcze jego ogon tkwił, jak w potrzasku, w uścisku szczęk Kuneczki.
- Ałć! - piszczał przeraźliwie - Jak boli! Oj, jak boli!
Mocnym szarpnięciem wyrwał ogon z pyska Kuneczki, ale, choć poczuł natychmiastową ulgę, od razu tego pożałował, gdyż odetkana Kuneczka od razu wydarła się na niego:
- Jak śmiałeś wetknąć mi to swoje łyse „coś” do pyska?! - Kuneczka zaczęła spluwać
Kunka zatkało. Zamierzał przypomnieć Kuneczce, że przecież sama tu wskoczyła i jeśli już ktoś kogoś wepchnął, to właśnie ona jego. Wolał jednak teraz się nie kłócić. Bał się, że ludzie mogli usłyszeć ich piski i zawrócić, a tego jego łeb by już na pewno nie wytrzymał. Trzeba więc było zwiewać z grobu i to jak najszybciej.
Łatwiej jednak było o tym pomyśleć, niż tego dokonać. Zwłaszcza po wspólnym z Kuneczką zaklinowaniu się w środku i późniejszym dobiciu nogą przez intruza. Kunek musiał się naprawdę nieźle natrudzić, zanim udało mu się najpierw samemu wygrzebać z grobu, a potem jeszcze wyciągnąć z niego Kuneczkę.
- Brrrr! - Kuneczka otrząsnęła się jak pies i otrzepała na trawie ze wstrętem - Jak mogłeś mnie wepchnąć do jakiegoś... grobu z jakimś umrzykiem!
- To ja cię wepchnąłem?! Ja?! Zresztą... Tam nie ma żadnego umrzyka i to właściwie nie jest
Ostatnie słowa Kunek rzucił już przez grzbiet, gdyż już w trakcie swojego wywodu ruszył w ślad za intruzami. Wolał upewnić się, że tym razem ludzie odchodzą już na dobre.
- Zaraz zaraz! - osadził go w miejscu ostry głos Kuneczki - A ty dokąd? Lepiej zaczekajmy na twoich rodziców.
- Ledwo wlazła z tymi swoimi pazurkami za ogrodzenie, a już chce się rządzić - zezłościł się natychmiast w myślach Kunek i krzyknął, nawet się na nią nie oglądając-Przecież rodziców nie ma. Wybrali się na wschód godzić Ciotkę Kunę i Wujcia Kuna. Podobno zrobił jakiś skok w bok, czy coś takiego. Dokładnie nawet nie wiem, o co chodzi, ale wiem, że wyjechali...
- Znowu coś kręcisz - przerwała mu